1.

Ranek. Starsze dogi po śniadaniu odpoczywają. Mam pilną pracę przy komputerze i nie mogę oderwać wzroku od ekranu. Słyszę, że Benio coś gryzie.
Ja: - Andrzej Benio coś gryzie!!!
Mąż: - Drewienko.
Ja: - Wczoraj też mówiłeś, że gryzie drewienko, a potem pół godziny sprzątaliśmy pierze z mojej, jeszcze posażnej, poduszki...

2.

Wracam dziś z pracy, mając w perspektywie cały wieczór kuchennych przygotowań wigilijno-świątecznych. Ledwie się znalazłam w domu słyszę:
Mąż: - W tym roku Wigilii i Świąt nie będzie.
Zamarłam ze strachu i spytałam:
- Co się stało?
Mąż: - Twój synuś Benio (pies jest wtedy mój, jak coś przeskrobie ;) ) zjadł twój zeszyt z przepisami.
Odetchnęłam z ulgą.
Ja: - Uff, jak to dobrze, że to tylko tyle.
Mąż: - Ciekawe, czy tak samo byś powiedziała, gdybym to ja...
Ja: - Gdybyś ty zjadł zeszyt z przepisami???!!! Zawiozłabym cię jednak do lekarza...

3.

Spaceruję ulicą w Białymstoku z moim pierwszym dogiem Ralfem. Naprzeciwko mnie idzie dwóch podpitych, ale nie całkiem pijanych facetów. Pomimo zmącenia percepcji alkoholem uważnie przyglądają się psu, po czym jeden mówi:
- O! K...a, ale duży pies.
Na co drugi po chwili namysłu odpowiada:
- Nie p....l, to nie pies, to mała krowa.

4.

Spaceruję z Saszą, moim drugim dogiem, a na przeciwko nas idzie bardzo elegancka pani, taka wiecie, cała biała, pachnąca i puszysta. Zobaczyła Saszę, zatrzymała się w sporej odległości od nas i pyta:
- On gryzie?
Ja: - Gryzie. A pani nie?
Ona: - Jaaaa? Nie, ja nie gryzę.
Ja: - To jak pani je? To niezdrowo połykać pokarm w całości, najpierw trzeba pogryźć.

5.


Przyjechałam z zakupów i je rozpakowuję. Nagle słyszę szelest polietylenu. Odwracam się, a Benio rwie na kawałki wielką reklamówkę. Mówię do męża:
- No czemu mu to dałeś, jeszcze połknie kawałek.
Mąż: - No coś ty, ja mu nic nie dawałem. 
Ja: - To skąd on ją ma?
Mąż: - Bo Benio ma takie czepliwe zęby...


6.


Spaceruję z Tomikiem, który zawsze był raczej chudziakiem, mając 94 cm w kłębie ważył 73-74 kg. Naprzeciwko nas idzie facet, na oko 100 kg żywej wagi. Spojrzał na Tomika i mówi:

– Ten to musi zeżreć.

Spojrzałam na niego i odpowiadam pytaniem:

– A ile pan waży?

On: – No będzie ze 110.

Ja: – A ten waży tylko 73, to mniej żre niż pan…


7.


Idę chodnikiem prowadząc Filipa na smyczy. Naprzeciwko idzie kobieta około czterdziestki. Widząc jej minę schodzę na trawnik, ale ona mimo to nie wytrzymuje i pyta:

– On mnie nie zje?

Ja: – Niech się pani nie boi. On nie lubi ludzkiego mięsa, woli cielęcinę.


8.


Przyjechał fachowiec do zepsutej lodówki. Zobaczył moje trzy dogi – Alisię, Filipa i Tomka i zbladł. Stanął w drzwiach, zaparł się i nie chciał wejść. Zabrałam psy. Wszedł, ale co jakiś czas oglądał się na drzwi do pokoju, gdzie zamknęłam psy. W końcu spytał:

– A pani się nie boi, że panią zjedzą?

– Wie pan, boję się – odpowiedziałam – ale karmię je trzy razy dziennie, to mam nadzieję, że mnie nie ruszą.

– Boże – jęknął naprawiacz – to jak pani może z nimi żyć…


9.


Dziś Małgorzata przypomniała mi pewną rozmowę sprzed lat. Spacerowałam z Saszą, który był wyjątkowo mądrym, opanowanym i rozsądnym psem. Spotkaliśmy pewną damę ze zwierzem mniejszym od kota, chyba ratlerkiem, które to zwierzę rzucało się z dzikim jazgotem nie wiem, czy od mnie, czy do Saszy. Oboje chcieliśmy to zignorować i ominąć damę z jej zwierzem, ale dama nas zaczepiła słowy:

– Oj mając takiego wielkiego psa, to musi pani uważać.

– Na co? – nie pojęłam o co chodzi damie ogłuszona jazgotem jej zwierza.

– No na wszystko. Przecież on może zagryźć.

On, czyli Sasza spojrzał na damę z wyraźnym obrzydzeniem, a ja odpowiedziałam:

– On? Na pewno nie, ale ja i owszem. Jak słyszę takie głupoty, to coś się takiego ze mną robi… No wie pani, coś takiego, że przestaję nad sobą panować!

Końcówkę powiedziałam w tej samej tonacji, w jakiej jazgotał zwierz damy i zrobiłem ruch, jakbym zbliżała do niej twarz. Damie oczy zrobiły się duże i okrągłe, usta wydały jęk:

– O Boże, wariatka!

– No – potwierdziłam – i nie szczepiona na wściekliznę…


10.


Benio ukradł kolejny raz mężowi rękawiczki i szalik i z dzikim entuzjazmem latał z nimi po podwórku. W końcu mąż dopadł „delikwenta”, odebrał ukradzione części garderoby i srogo go upomniał, a potem mnie spytał:

– Tak dalej być nie może. Trzeba go uczyć etyki, czy nie ma aby jakichś lekcji religii dla psów?


11.


W związku z chorobą u Tomika występują niedobory potasu. Oprócz suplementów nasza doktor zaleciała podawać mu pomidory i ziemniaki, jako naturalne źródło tego pierwiastka. Kiedy mąż następnym razem pojechał na cotygodniową wizytę od lecznicy, p. weterynarz spytała:

– I co? Tomik je ziemniaki i pomidory?

– Ziemniaki? Nie pani doktor, nie je – odpowiedział mąż – on tylko kawior i szampana…


12.

Kiedy dziś rano siedziałam i intensywnie myślałam, jak i skąd zdobyć pieniądze na nasze choruski, Benio jak zwykle szalał i rozrabiał. Mąż próbował go trochę wyciszyć, wychodząc z założenia, że potrzebuję spokoju. Nic to jednak nie dawało. Nagle słyszę:

- Beniu, uspokój się, bo zobaczysz, matka wrzuci cię do Dożej Skarbonki...